215. Cytaty o przyjaźni [archiwalny wpis www.patrycjaa.ubf.pl]


Życie jest po to, aby żyć. Miłość, aby kochać. Przyjaźń, aby pamiętać. Więc:żyj, kochaj i nie zapominaj...

"Przyjaźń jest łańcuchem uczuć chłodnych i serdecznych, z tą tylko różnicą, że chwile oziębienia należą do rzadkości."
Claude Adrien Helvetius

"Przyjaciel to ktoś, kto daje Ci totalną swobodę bycia sobą."
Jim Morrison

"PRAWDZIWY PRZYJACIEL: Zauważy pierwszą łzę, drugą złapie, trzecią powstrzyma."

"Dobrze jest mieć przyjaciela po drugiej stronie linii telefonicznej. Kiedy twoje plany się gmatwają, a nerwy plączą, telefoniczny kontakt z przyjacielem sprawia, że wszystko się rozwikłuje."
Pam Brown

"Człowiek zamiast miłości może mieć przyjaźń czyjąś i to będzie jeszcze więcej warte i będzie trwalsze, pewniejsze."
Irena Solska

"By zapragnąć przyjaźni nie potrzebujesz wiele czasu, lecz sama przyjaźń jest owocem, który dojrzewa powoli."
Arystoteles

"Na samotność skazują człowieka nie wrogowie, lecz przyjaciele."
Milan Kundera



POST ARCHIWALNY Z WWW.PATRYCJAA.UBF.PL
http://patrycjaa.ubf.pl/news.php?readmore=227

214. Brak pomysłu na tytuł [archiwalny wpis www.patrycjaa.ubf.pl]

Zawsze mój największy problem brzmi: "Jak zatytułować wpis", więc tym razem brzmi brak pomysłu na tytuł.
W zeszły weekend byłam na osiemnastych urodzinach mojej szanownej koleżanki Anety i jak widać... przeżyłam.
Z piątku na sobotę wybrałam się jak zwykle na czuwanie dla maturzystów, uwielbiam te czuwania. Podsumuję krótko: był to bezcenny czas, zostały poruszone ważne tematy, było wspaniałe świadectwo p. Waldka, odbyła się o północy msza św. Co tu dużo mówić... jak zwykle nie żałuję, że byłam!
A wczoraj wzięłam udział w powiatowym konkursie matematycznym, którego wyniki pojawią się już za kilka dni, choć przyznam, że był to koszmar. Może głównie, dlatego że nie potrafiłam się jakoś skupić.
Wszystkim, którzy czują się samotni dedykuję piosenkę Magdy Anioł i Adama Szewczyka:
Pozdrawiam :)


POST ARCHIWALNY Z WWW.PATRYCJAA.UBF.PL
http://patrycjaa.ubf.pl/news.php?readmore=226

213. "Bo widzisz, jeśli naprawdę się kogoś kocha..." [archiwalny wpis www.patrycjaa.ubf.pl]



POST ARCHIWALNY Z WWW.PATRYCJAA.UBF.PL
http://patrycjaa.ubf.pl/news.php?readmore=225

212. "Najmilsza walentynka"... [archiwalny wpis www.patrycjaa.ubf.pl]

"Najmilsza walentynka"
Przeżyłem tylko jeden Dzień Świętego Walentego wart przypomnienia. Byłem wtedy w czwartej klasie. Miała na imię Lori. Żadne późniejsze walentynki nie mogą się równać z tamtymi. Obraz Lori na zawsze pozostał w mojej pamięci. W okolicy jednych z ostatnich walentynek poczułem nagle, że muszę ją odnaleźć.
Rok 1972. Południowa Kalifornia. Od dwóch lat kochałem się w Lori - anielskiej istocie z przeciwka. Codziennie szliśmy razem z przystanku autobusowego do domu. To były najszczęśliwsze chwile mojego młodego życia. Sytuacja nie była prosta. Po pierwsze, tak się złożyło, że Ted, starszy brat Lori, był moim najlepszym przyjacielem. Po drugie, w obecności Lori czułem się dziwnie onieśmielony. Wśród kolegów zawsze brylowałem. Przy niej odejmowało mi mowę. Chociaż Lori zawsze była dla mnie miła, miałem wrażenie, że jej serce nie bije dla mnie równie mocno jak moje dla niej.
I oto nadszedł tamten pamiętny Dzień Świętego Walentego. W szkole rozdawaliśmy sobie kupione na tę okazję kartki. Ja dostałem zwyczajną, z napisem "Bądź mój!", podpisaną przez Lori i resztę klasy. Jednak w drodze z przystanku Lori powiedziała:
- Mam coś dla ciebie.
Aż mnie zamurowało. Wyjęła z tornistra dużą czerwoną kopertę, wcisnęła mi do ręki i puściła się pędem do domu. Kiedy tylko znalazłem się w swoim pokoju, ostrożnie otworzyłem kopertę. W środku była najpiękniejsza na świecie ręcznie robiona kartka z czerwonego kartonu, ozdobiona białą wycinanką, błyszczącymi gwiazdkami i najróżniejszymi serduszkami. Wewnątrz Lori wypisała "Kocham Cię". Staranne pochyłe litery z białego kleju pokryte były brokatem. Przeczytałem kartkę ze 30, 40 razy. Wreszcie ukryłem ją pod skarpetkami w szafie. Pewnie teraz moglibyśmy być z Lori małżeństwem, gdyby na naszej drodze nie stanął mój starszy brat, Mike. Tamtego wieczoru, grzebiąc w moich rzeczach, natknął się na kopertę. Mike był w szóstej klasie. Zachował się okrutnie, jak przystało na starszego brata. Pokazał kartkę od Lori Tedowi i innym chłopakom z sąsiedztwa. Ten rozgłos głęboko zranił Lori i mnie, niszcząc szansę budzącej się miłości.
Potem mój ojciec oznajmił, że się przeprowadzamy. I to aż na Alaskę. Dla mnie oznaczało to prawdziwe zesłanie, daleko od ciepłego uśmiechu Lori. Podsunąłem rodzicom myśl, że zostanę i zamieszkam w domu dziecka. Ale nie miałem wtedy wiele do gadania. W szkole nasza wychowawczyni zorganizowała przyjęcie pożegnalne. A ja tylko wpatrywałem się w Lori, która, po raz pierwszy od tamtych walentynek, też patrzyła na mnie swoimi wielkimi oczami pełnymi łez. W autobusie usiadła koło mnie i przez całą drogę trzymała mnie mocno za rękę. Kiedy znaleźliśmy się przed moim domem, próbowałem znaleźć słowa, żeby wyrazić straszny ból rozdzierający mi serce.
- No to... cześć! - wyjąkałem wreszcie.
Lori pocałowała mnie w policzek i popędziła na drugą stronę ulicy. Tak po prostu. I już jej nie było.
Nieraz przychodziło mi do głowy, że poszukiwania ukochanej z czwartej klasy świadczą o nie całkiem zdrowych zmysłach. Ale wierzyłem, że taka miłość nie mija bez śladu, że zawsze pozostaje jakiś sentyment. Byłem gotów jechać za nią, gdziekolwiek rzucił ją los, i... kto wie?
Telefony do szkoły i dawnych znajomych nie dały skutku. Wtedy pewien prawnik polecił mi firmę, która zajmuje się szukaniem zaginionych osób. W godzinę po moim telefonie dostałem adres Lori.
Do tamtej pory moje dążenie było czystą fantazją, ale teraz miałem w ręku przerażająco konkretną informację. Czy rzeczywiście tego chcę? Czy warto ryzykować najświętsze wspomnienia, żeby się tylko rozczarować? Ale wydawało mi się, że głupio jest teraz zatrzymać się, kiedy byłem już tak blisko Lori.
Droga Lori - zacząłem swój list - mam nadzieję, że mnie nie zapomniałaś. Cały dzień spędziłem na pisaniu. Poszedłem na pocztę i wysłałem ekspres. Następnego dnia wieczorem zadzwonił telefon.
- Oczywiście, pamiętam cię - powiedział głos.
- Lori?
- Miałeś psa, który nazywał się Walter?
- Tak.
- Codziennie chodziłeś do szkoły w kurtce drużyny Oakland Raiders, nawet w upał?
- Tak.
- Stłukłeś jakiegoś dzieciaka na przystanku, bo się ze mnie śmiał, kiedy miałam ospę?
- Lori.
- Witaj nieznajomy.
Rozmawialiśmy godzinę i pośmialiśmy się zdrowo z tego, jakim utrapieniem dla nas byli nasi bracia. W czasie rozmowy napomknęła coś o pracy, mężu i dwóch synach. Ja też streściłem swoje osiągnięcia życiowe. Wydawało mi się, że szczerze się zaciekawiła. Zgodziła się na spotkanie w restauracji w przyszłym tygodniu.
- Pan nazywa się Thompson? - zapytał kelner.
Skinąłem głową.
- Wiadomość od Lori. Bardzo przeprasza, ale spóźni się godzinę.
To było niby odroczenie. Przez cały dzień żołądek ściskał mi się z nerwów. Może dobrze zrobi mi chwila, żeby się pozbierać. Poszedłem na krótki spacer. Myślałem o setkach możliwych powodów spóźnienia Lori. Musiała zostać w pracy. Nie mogła znaleźć opiekunki do dzieci. Miała awanturę z mężem, zazdrosnym narwańcem, który grozi, że mnie dopadnie. I wtedy doznałem olśnienia - nie muszę przez to przechodzić, żeby za wszelką cenę dowiedzieć się, jakby to mogło być. Wiedziałem o Lori wszystko, co trzeba. Któż chciałby odkryć, że po 20 latach uczucia wyblakły i nic nie przyda im blasku? Może i takie jest życie, ale romanse czwartoklasistów są inne. Niedaleko restauracji znalazłem sklep papierniczy. Kupiłem papier, koperty, biały klej i brokat. Przysiadłem na ławce i napisałem:
Lori, jestem pewien, że spędzilibyśmy dziś cudowny wieczór, ale tak naprawdę chciałem tylko podziękować Ci za walentynkową kartkę, którą dałaś mi dawno temu. Może sądzisz, że to było bez znaczenia, ale właśnie takie podarunki niosą w sobie cały urok świata. Dlatego nigdy Cię nie zapomnę - Twój Chuck.
Napisałem klejem na dużej czerwonej kopercie imię Lori, obsypałem obficie brokatem i poczekałem aż wyschnie. Wróciłem do restauracji, przypieczętowałem kopertę najbardziej niewinnym pocałunkiem, na jaki mnie było stać, położyłem kartę na stole i wyszedłem.
Chuck Thompson


POST ARCHIWALNY Z WWW.PATRYCJAA.UBF.PL
http://patrycjaa.ubf.pl/news.php?readmore=224

211. Bajka afrykańska [archiwalny wpis www.patrycjaa.ubf.pl]

O chorobie miłości
Młoda narzeczona rozchorowała się na ospę, zanim weszła do chaty swego przyszłego męża. Ten zaś powiedział:
- Bolą mnie oczy.
A później:
- Oślepłem.
Zaprowadzono mu żonę do chaty. Kiedy umarła po dwudziestu latach małżeństwa, jej mąż otworzył oczy.
Gdy go zapytano o przyczynę tego "cudownego wyzdrowienia", odrzekł:
- Nie byłem ślepy, ale udawałem, żeby się moja żona nie zamartwiała na myśl, że oglądam ją oszpeconą chorobą.


POST ARCHIWALNY Z WWW.PATRYCJAA.UBF.PL
http://patrycjaa.ubf.pl/news.php?readmore=223

209. Kilka słów... [archiwalny wpis www.patrycjaa.ubf.pl]



POST ARCHIWALNY Z WWW.PATRYCJAA.UBF.PL
http://patrycjaa.ubf.pl/news.php?readmore=222

208. "Polka podbija świat, ojczyzna jej nie doceniła" [archiwalny wpis www.patrycjaa.ubf.pl]

Kilka tygodni temu pani Agnieszka Zakrzewicz z wp.pl przeprowadziła rozmowę z moją przyjaciółką Dominiką Zamarą. Dlaczego tutaj o tym pisze? Otóż chciałabym, abyście dowiedzieli kim jest Domi i czym się zajmuje. Pomimo tego, iż jest mało znana w Polsce jest światową artystką znaną na całym świecie. Warto, aby Polacy wreszcie ją dostrzegli.
Polka podbija świat, ojczyzna jej nie doceniła.
Dominika Zamara - polska śpiewaczka operowa jest znana i doceniana bardziej za granicą, niż w kraju. Osiąga prawdziwe sukcesy. Udało jej się zrobić karierę we Włoszech - w ojczyźnie opery - a to nie jest łatwe, gdyż tutejszy świat wielkiej sztuki to prawdziwa dżungla.
Włochy to "ojczyzna opery" i marzenie każdego śpiewaka operowego. Pięć lat temu młoda i obiecująca studentka Wrocławskiej Akademii Muzycznej otrzymała stypendium od włoskiego rządu, aby kontynuować naukę w Konserwatorium Muzycznym w Weronie. Tu dano jej możliwość rozwinięcia talentu i zbudowania światowej kariery, także dzięki współpracy ze znaną wenecką agencją artystyczną. Dziś włoskie media piszą o niej "eccezionale soprano" (wyjątkowy sopran). Nie było łatwo, ale się udało - dzięki uporowi, wytrwałości, pracy i wielkiemu zamiłowaniu do śpiewu.

Śpiew, to magia
- To było moje przeznaczenie, jakaś magia. To dla mnie niezwykłe szczęście, gdyż we Włoszech nauczyłam się prawdziwej techniki wokalnej u wielkich mistrzów, takich jak Maestro De Mori, Sergio Pedrali, Alessandra Althoff, Mario Melani - opowiada Dominika Zamara.
Artystka od dziecka kochała śpiew i teatr. Bardzo wcześnie rozpoczęła grę na fortepianie. Jej dziadek Stanisław grał na organach i "zaraził" ja pasją do muzyki. Dominika pochodzi z Wrocławia, ale dziś mieszka w Wenecji. - Urodziłam się, aby śpiewać - to moja życiowa misja i sens życia. Interpretowanie różnych postaci - szczególnie bohaterów opery romantycznej - jest fascynujące, ale i niebezpieczne. Gdy moja operowa bohaterka umiera na scenie, wraz z nią umiera na chwilkę także część mojej duszy. Jestem bardzo wrażliwą osobą i odczuwam realnie emocje moich bohaterów. Teatr operowy to metafizyka, ale i ekshibicjonizm emocjonalny. Kocham operę. Na życie prywatne nie pozostaje mi wiele czasu - opowiada Dominika.
Moje ekstrawagancje i sukcesy
Dominika Zamara uwielbia eksperymenty muzyczne oraz ciekawe syntezy różnych sztuk. Oprócz opery kocha muzykę metalową i gotycką. 12 lat temu założyła we Wrocławiu zespół "Wishing Well", który łączył operę i heavy metal. Potem rozpoczęła współpracę z wrocławskim artystą multimedialnym Witoldem Liszkowskim - tak powstały oryginalne projekty prezentowane min. na Festiwalu Muzyki Filmowej we Wrocławiu, na Blues Brothers Day, we wrocławskim Muzeum Narodowym oraz mniejsze inscenizacje w wielu kościołach, łączące obrazy i śpiew. Artystka uważa za "wielki zaszczyt" zagranie głównej roli w spektaklu Andrzeja Ficowskiego, pt.: "Sweeney Agonistes" w Teatrze Grotowskiego - czyli w jednym z najbardziej prestiżowych teatrów eksperymentalnych na świecie.
- Każdy koncert, spektakl czy opera z moim udziałem, są dla mnie zawsze jedyne, wyjątkowe i niepowtarzalne. I to jest właśnie piękno sztuki, która daje za każdym razem wiele emocji. Kocham śpiewać we Francji, bo tam mam stałą publiczność, która zawsze entuzjastycznie reaguje na moich koncertach. W zeszłym roku zadebiutowałam w historycznym teatrze "Warner Grand Theater" w Los Angeles, wraz z amerykańskim tenorem i aktorem Chrisem Allportem oraz kompozytorką "Disneya" Marią Newman. Był to spory sukces. W tym roku ponownie odbędę tournée po USA - tam publiczność jest ciepła i entuzjastyczna, wszystko jest bardziej profesjonalne niż w Europie. Uwielbiam śpiewać w naszej kochanej Polsce oraz we Włoszech, ale także w Wiedniu. Śpiewam na całym świecie i żyję ze śpiewu, choć to nie było łatwe. Świat artystyczny jest bezwzględny - panuje tu prawo dżungli - opowiada Dominika.
Trudno zrobić karierę?
Obecnie w kalendarzu polskiej śpiewaczki zapisane są propozycje artystyczne na najbliższe 3 lata i wciąż przybywają nowe i ciekawe projekty. Dominika Zamara zadebiutowała niedawno w prestiżowym włoskim Teatro Olimpico. - Było ciężko. Zrobienie kariery we Włoszech jest bardzo trudne, zwłaszcza gdy jest się kobietą. Ja nie uważam się za szczególnie piękną kobietę, ale we Włoszech podoba się moja uroda, więc moja droga była dużo bardziej ciernista i skomplikowana. Musiałam wielokrotnie walczyć z zaściankowym, stereotypowym sposobem myślenia i udowadniać, iż potrafię śpiewać. Moje zdolności i wygląd budziły też zawiść wielu kobiet. Teraz, po pięciu latach, zapracowałam sobie na szacunek profesjonalny i wreszcie patrzą na mnie najpierw, jako na artystkę, a dopiero później, jako na kobietę - opowiada o swoich początkach we Włoszech Dominika. No cóż - blondynkom nie zawsze jest łatwiej... - Włosi to specyficzny i niełatwy we współpracy naród. Są skrajnymi indywidualistami. Często niesłowni, niepunktualni, dość powolni w działaniach i rozkapryszeni. Prawie każdy artysta włoski ma syndrom Piotrusia Pana. To znakomici aktorzy, dobrze maskujący się i trochę wariaci, ale też wspaniali artyści, mający sztukę we krwi. Śpiewanie we Włoszech, we włoskiej operze jest bardzo prestiżowe - bo to w zasadzie szczyt lirycznego Olimpu. Warto mieć w artystycznej biografii wpisaną naukę i występy we Włoszech, bo to bardzo procentuje i dzięki temu jestem zapraszana do wielu innych krajów - wyznaje artystka.
Cudze chwalicie, swego nie znacie
Młoda wrocławska artystka, która przeniosła się do Wenecji i zdobyła miano "wyjątkowego sopranu", reprezentuje Polskę i promuje ją w całym świecie, wykonując utwory Fryderyka Chopina, I.J. Paderewskiego, Karola Szymanowskiego oraz Mieczysława Karłowicza. Polska, a raczej polskie władze, które powinny dbać o naszą kulturę, nie pamięta o niej, bo może zbyt młoda... Mówiąc szczerze - Dominika Zamara robi światową karierę, gdyż to włoski rząd dał jej stypendium. Włosi się zorientowali, że młoda Polka ma talent. Świat też się zorientował, tylko my nie.
- Tęsknię za Polską i jestem trochę obrażona. Do ojczyzny na koncerty jestem zapraszana dość rzadko. Propozycje napływają z Ameryki, z całej Europy - a z Polski nie. Zastanawiam się, dlaczego? O co chodzi? Nie ceni się polskich artystów, którzy robią karierę za granicą o własnych siłach? Może Polska przypomni sobie o mnie dopiero po mojej śmierci - mówi śpiewaczka, nie ukrywając żalu. - Najbardziej życzliwa jest mi Łódź. Ostatnio zaśpiewałam w Teatrze Nowym oraz na inauguracji Teatru Lutnia - dodaje.
Dominika Zamara czeka na propozycje z Polski, ale ten rok zapowiada jej się ciekawie, jeśli chodzi o życie zawodowe: koncert w Wiedniu, opera w San Petersburgu, tournée po Włoszech, debiut na festiwalu w Arkansas z orkiestrą symfoniczną, tournée po Francji, debiut na Ukrainie. Polka jest w trakcie nagrywania włoskiej płyty, a w maju nagra płytę z pieśniami rosyjskimi. Oprócz tego jest docentem śpiewu operowego na włoskiej Akademii Muzycznej. A jakie jest jej największe marzenie artystyczne? Oczywiście, zaśpiewać w La Scali w Mediolanie. Trzymamy kciuki!
Z Rzymu dla polonia.wp.pl
Agnieszka Zakrzewicz

POST ARCHIWALNY Z WWW.PATRYCJAA.UBF.PL
http://patrycjaa.ubf.pl/news.php?readmore=220

210. Wszystkiego dobrego! [archiwalny wpis www.patrycjaa.ubf.pl]

Wszystkim czytelnikom strony pragnę złożyć najserdeczniejsze życzenia z okazji Świąt Wielkanocnych, aby te święta były dla Was pełne błogosławieństwa i łask Bożych, spokojnym i radosnym czasem spędzonym w gronie rodzinnym oraz chwilą zastanowienia się nad zbawczym dziełem Chrystusa. Niech łaski, których udziela Nam Zmartwychwstały Chrystus zaowocują w Naszym życiu!


POST ARCHIWALNY Z WWW.PATRYCJAA.UBF.PL
http://patrycjaa.ubf.pl/news.php?readmore=221

207. Spotkanie z Miłością [archiwalny wpis www.patrycjaa.ubf.pl]

Spotkanie z miłością
Zegar nad informacją na Stacji Centralnej w Nowym Jorku pokazywał godzinę za sześć szóstą. Wysoki, młody oficer uniósł swoją opaloną twarz i zmrużył oczy, aby sprawdzić dokładny czas. Serce waliło mu jak młotem, odbierając oddech. Za sześć minut zobaczy kobietę, która przez ostatnie 18 miesięcy zajmowała szczególne miejsce w jego życiu. Nigdy jej nie widział, a jednak jej słowa bezustannie dodawały mu otuchy. Sierżant Blandford pamiętał szczególnie jeden dzień, najgorszą potyczkę, kiedy jego samolot znalazł się w środku samolotów wroga. W jednym ze swych listów przyznał się jej, że często czuje lęk. Na kilka dni przed bitwą dostał od niej odpowiedź: "Oczywiście, że się boisz... jak wszyscy odważni mężczyźni. Następnym razem, gdy zaczniesz w siebie wątpić, chcę byś wyobraził sobie mój głos mówiący: "Choć idę doliną ciemną, zła się nie ulęknę bo Ty jesteś ze mną". Przypomniał to sobie wtedy i odzyskał siły. Teraz naprawdę miał usłyszeć jej głos. Za cztery minuty. Jakaś dziewczyna przeszła obok niego i odwrócił się za nią. Miała ze sobą kwiat, ale nie była to czerwona róża, na którą się umówili. Poza tym dziewczyna miała dopiero osiemnaście lat, a Hollis Maynel powiedziała, że ma trzydzieści. "I co z tego? odpowiedział jej. "Ja mam 32". Choć tak naprawdę miał 29. Poszybował pamięcią do książki, którą czytał na obozie terningowym. "O więziach międzyludzkich" - brzmiał tytuł. W całej książce znajdowały się notatki pisane kobiecą ręką. Nigdy nie sądził, że jakaś kobieta potrafi zajrzeć w męskie serce tak głęboko i z takim zrozumieniem. Jej nazwisko znajdowało się na ekslibrisie: Hollis Maynel. Zajrzał do książki telefonicznej miasta Nowy Jork i znalazł jej adres. Napisał. Odpisała. Następnego dnia został zaokrętowany, ale nie przestali do siebie pisywać. Odpowiadała na jego listy przez 13 miesięcy. Pisała nawet wtedy, gdy jego listy do niej nie docierały. Żołnierz czuł, że jest w niej zakochany, a ona kochała jego. Jednak odmawiała jego wszystkim prośbom, aby przysłać mu swoją fotografię. Wyjaśniała: "Jeśli twoje uczucia do mnie nie mają rzeczywistych podstaw, mój wygląd nie ma znaczenia. Może jestem ładna. A jeśli tak, to wykorzystasz to i będziesz chciał się zaangażować. Taki rodzaj miłości jednak mnie nie zadowala. Przypuśćmy, że jestem zwyczajna (musisz przyznać, że to bardziej prawdopodobne). Wtedy zaczęłabym podejrzewać, że nie przestajesz do mnie pisać tylko dlatego, że jesteś samotny i nie masz nikogo innego. Nie, nie proś mnie o zdjęcie. Kiedy przyjedziesz do Nowego Jorku, zobaczysz mnie, a wtedy będziesz mógł podjąć decyzję". Minuta do szóstej. Przekartkował książkę, którą trzymał w ręce. Nagle serce sierżanta Blandforda podskoczyło. Szła ku niemu młoda kobieta. Była szczupła i wysoka. Miała długie kręcone jasne włosy. Oczy błękitne jak niezapominajki, wargi i podbródek zdradzały siłę woli. W jasnozielonym kostiumie wyglądała jak wiosna w ludzkiej postaci. Ruszył ku niej, nie chcąc zauważyć, że ona nie ma ze sobą róży, a wtedy na jej ustach pojawił się nikły prowokujący uśmiech. "Idziesz w moją stronę żołnierzu?", wyszeptała. Zrobił jeszcze jeden krok. I wtedy zobaczył Hollis Maynel. Stała tuż za tą dziewczyną, kobieta po czterdziestce, siwiejące włosy wystawały jej spod zniszczonego kapelusza. Była tęga. Jej stopy o spuchniętych kostkach tkwiły w wydeptanych butach bez obcasów. Ale przy swoim zniszczonym płaszczu miała przypiętą czerwoną różę. Dziewczyna w zielonym kostiumie szybko odeszła.
Blandford poczuł, jakby miał rozszczepić się na dwoje. Pragnął iść za dziewczyną, równie głęboko tęsknił za kobietą, której duch towarzyszył mu i podtrzymywał w trudnych chwilach. I oto stała tu. Widział jej bladą twarz, łagodną i wrażliwą, szare oczy z ciepłymi iskierkami.
Sierżant Blandford nie wahał się. Jego palce zacisnęły się na egzemplarzu zniszczonej książki, który miał być dla niej znakiem rozpoznawczym. Może nie będzie to miłość, ale na pewno coś szczególnego, przyjaźń, za którą był i musi być jej wdzięczny.
Wyprostował ramiona, zasalutował i wyciągnął książkę ku kobiecie, choć w środku czuł gorycz rozczarowania.
- Jestem sierżant Blandford, a pani jest panią Maynel. Bardzo się cieszę, że mogliśmy się spotkać. Czy wolno mi... czy wolno mi zabrać panią na obiad? Twarz kobiety poszerzyła się w wyrozumiałym uśmiechu.
- Synu, nie wiem o co chodzi - odezwała się - ale ta młoda dama w zielonym kostiumie prosiła, abym przypięła sobie tę różę do płaszcza. Powiedziała, że jeśli zaprosi mnie pan na obiad, to mam panu przekazać, że ona czeka w tej restauracji po drugiej stronie ulicy. Powiedziała, że był to rodzaj próby.


POST ARCHIWALNY Z WWW.PATRYCJAA.UBF.PL
http://patrycjaa.ubf.pl/news.php?readmore=219

206. ZAKOPANE! [archiwalny wpis www.patrycjaa.ubf.pl]

W zeszłym tygodniu tj. od 26 do 30 marca byłam na obozie naukowym w Zakopcu. Niezapomniane chwile, te mniej i bardziej przyjemne! :)


POST ARCHIWALNY Z WWW.PATRYCJAA.UBF.PL
http://patrycjaa.ubf.pl/news.php?readmore=218

Odwiedziny w ostatnie 30 dni

Zapoznaj się z aktualną Polityką Prywatności bloga Sercem & Pasją pisane Marzenia.
Korzystanie z bloga i pozostawienie komentarza jest jednoznaczne z zaakceptowaniem tej Polityki Prywatności.