Azja 1.0


Azja 1.0 - to miał być mój pierwszy wymarzony wyjazd zagranicę w życiu. Wyczekany od ponad 10 lat dorosłego życia. Wyczekany, bo naprawdę marzyłam o tym, aby podróżować i zwiedzać różne zakątki świata, a wciąż coś stawało na przeszkodzie. Aż w końcu poznałam człowieka, z którym połączyło mnie uczucie i pasja do podróżowania - a przynajmniej wtedy tak sobie myślałam.

Na konferencjach blogerskich zawsze z zafascynowaniem patrzyłam na te pary, które wspólnie podróżują i to relacjonują. Miłość i podróże w jednym, dla mnie brzmiało to idealnie.

Kiedyś bardzo nieśmiało marzyłam o tym, aby organizować ludziom wyjazdy, inspirować do podróżowania, stworzyć takie swoje mini biuro podróży, szczególnie dla introwertyków i osób wysoko wrażliwych. Uwielbiam planować i uczyć, a pokazywanie świata innym to też taka forma uczenia. On chciał projektować plecaki. Myślałam, że możemy życiowo i podróżniczo dokonać rzeczy niesamowitych. [Myślałam - słowo klucz 😅]
Płynęłam w myślach. Moja dusza podróżnika zawsze była pełna kreatywnych pomysłów, myślałam, że znalazłam swój idealnie dopasowany puzzel.

Organizacja wyjazdu była bardzo trudna, bo mój partner wciąż zmieniał zdanie, co do terminów i mojej obecności w tym wyjeździe. Ale głęboko w sercu wierzyłam, że to ostatnie trudności przed tym, co najlepsze. Myślałam, że ten wyjazd będzie furtką do lepszego życia. Pierwszym krokiem, który rozpocznie fascynujący rozdział w życiu.
Szybko przekonałam się, że błędem było pojechanie z kimś, kto non stop zmieniał zdanie - “jedź ze mną”, “nie chce z Tobą jechać”, “jedź ze mną”, “chce jechać bez Ciebie”.

Sielskie marzenie w koszmar…

W samolocie na starcie zostałam poinformowana, że jednak nie jesteśmy razem, że będziemy po prostu znajomymi, którzy razem podróżują. Na szczęście lot był na tyle długi, że miałam czas, aby to przetrawić.

Nie jest tajemnicą, że mówienie po angielsku jest dla mnie trudne. Po prostu jestem w tym do dupy 😅Przed wyjazdem wielokrotnie o tym wspominałam, chciałam się na spokojnie przełamać przy konwersacjach z innymi podróżnikami w czasie wyprawy. Tymczasem na lotnisku usłyszałam: nie jesteśmy już w Polsce, przy ludziach mów do mnie tylko po angielsku. Zbladłam.
Jakby ktoś kto boi się pająków, został wrzucony do zamkniętej windy z pająkami przez najbliższą osobę.
Stałam przerażona na tym lotnisku, jak nigdy wcześniej. Inne miejsce. Zupełnie inaczej było między nami.

Wciąż słuchałam zakazów/nakazów - jesteś niedoświadczona, ja wiem lepiej.
Tego nie jedz, tego nie pij, ale ja będę jeść robaczki, bo ja mogę.
Nie bierz rzeczy, które są dla Ciebie ważne, zminimalizuj bagaż, ale ja wezmę rzeczy, które są ważne dla mnie.
Nie bierz odżywki do włosów, ale ja wezmę całą tubkę kremu do twarzy.
Nie mogłam dotknąć jego kapelusza, gdy chciałam na stole zrobić miejsce na talerze.

Czułam się, jak piąte koło u wozu, gdy mój partner nawet nie chciał sobie zrobić ze mną zdjęcia, tylko strzelał sobie selfiki, a gdy robił zdjęcie piwa, to celowo odsuwał moje rzeczy z kadru i robił tak zdjęcie, żeby mnie nie było widać ani moich rzeczy.

Nie miałam wpływu na to, co zwiedzamy, ale na każdym kroku słyszałam - ja już tutaj byłem, jesteśmy tu przez Ciebie, więc bądź wdzięczna, że tracę tutaj czas, bo gdyby nie Ty to byłbym gdzieś indziej.

Myślałam, że wieczorami będziemy snuć rozważania o życiu, chłonąć miejsce, poznawać ludzi, tymczasem patrzyłam na człowieka z nosem w telefonie przy każdym posiłku, każdego wieczora.
Czułam się niewidzialna i niepotrzebna.

Słuchałam, że sama bym sobie na takim wyjeździe nie poradziła, że jestem zbyt słaba, że nie umiem języka i jestem kobietą. Chłonęłam to, jak gąbka. Czując coraz mocniej jak bardzo jestem beznadziejna, nieudolna, zbędna.

Pod prysznicem topiłam łzy i zbierałam siły, żeby jakoś przetrwać kolejny dzień, żeby nie stracić w sobie tej umiejętności cieszenia się z drobiazgów i nadziei, że ten kolejny dzień może być piękny.

Naprawdę musiał minął niemalże cały rok, żeby dotarło do mnie, jak zbędna i pomijana była moja obecność i zrozumienie tego, że było tak, nie dlatego że jestem niewystarczająca, a po prostu dlatego, że akurat dla tego człowieka nie byłam nikim ważnym.

Blogerskie pomysły zgasły jak zapałka

Wiecie, jak to wieloletnią blogerkę przystało chciałam relacjonować nasz wyjazd. Kupiłam specjalnie nowy obiektyw do aparatu, chciałam uwieczniać piękne miejsca i chwile. Kręcić filmiki z miejscówek, w których śpimy, iście z plecakami, jedzonko, które jemy, czy miejsca, które zwiedzamy. Po powrocie miałam robić wystawę swoich zdjęć w jednej z zaprzyjaźnionych kawiarni. I zanim gdziekolwiek wyjechaliśmy to usłyszałam, że mam zostawić aparat w domu, że nie ma opcji, abym brała go ze sobą na tego typu wyjazd.
Gdy byliśmy na miejscu i zaczęliśmy kręcić jeden z filmików z mojej wizji to jedynie słyszałam: ej, ale to jest tylko do nas, nie publikuj tego nigdzie.

No właśnie, każdy mój pomysł był wyśmiewany, krytykowany, pomijany. Nagle teraz ten sam człowiek te pomysły realizuje sam ze sobą.
Najpierw siedziałam płakałam z niedowierzaniem powtarzając w swojej głowie: SERIO?
Usłyszałam mój charakterystyczny tekst na powitanie, patrzyłam na nagrania, które były absolutnym przeciwieństwem tego, co słyszałam rok temu, na tworzenie iluzji. Wspomnienia z wyjazdu wróciły bardzo wyraźnie. Rok temu wyrzuty pod moim adresem, teraz urocze filmiki z oprowadzaniem po tych samych miejscach i komentarzach, jak to tutaj można spędzać czas godzinami i się relaksować.

Potrzebowałam roku i zobaczenia, jak teraz chętnie integruje się co wieczór z ludźmi, chilluje z nimi, robi to, co ja chciałam robić z nim rok wcześniej, żeby dotarło do mnie, jak bardzo tamtego wyjazdu mnie tam nie chciał i jak ślepo wybaczałam niezbyt fajne traktowanie, słuchając: “taki jestem, akceptuj mnie”.

Uświadomiłam sobie po raz pierwszy w życiu, że naprawdę są ludzie, którzy podcinają skrzydła drugiemu człowiekowi  i zniechęcają, tylko po to, żeby kopiować inspiracje. Moje pomysły musiały być naprawdę spoko, skoro teraz tak chętnie z nich korzysta 😅

Kilkadziesiąt stron notatek z wyjazdu, kilka zmontowanych filmików ze zdjęć, które bałam się opublikować, bo przecież potwierdzałam, że to będzie tylko dla nas. Z ulgą kliknęłam dziś "usuń".
Zostawiłam kilka surowych zdjęć i nagrań. To jeden z tych filmików, który miał nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Chyba pierwszy raz w życiu łamię dane słowo. Ale szczerze? W tym momencie nie czuję wyrzutów, nie po tym wszystkim.

# blogger pięknie ściął jakość, zmienił format 😅 filmików na blogu nie będzie 😅#


Azja 1.0 okazała się cenną lekcją. Nigdy nie czułam się bardziej samotna, opuszczona, niechciana, jak wtedy. 10000km od domu i wszystkiego, co znajome. Psychicznie wyjazd dobijający. Podróżniczo otworzył mi oczy i uświadomił jeszcze silniej pragnienie podróży.
Cały rok unikałam tematu Azji, co dziwiło wszystkich, którzy wiedzieli, jak bardzo mi zależało na tamtej podróży. Dziś pierwszy i zarazem ostatni komentarz w tej kwestii.
Z perspektywy czasu cieszę się jedynie z wyciągniętych wniosków.

Prawdziwy podróżniczy falstart 😅

PS. Dziś w kalendarzu Przekroju - Dzień przeciwko Cenzurze Internetu 🎉

Spojrzenie z góry. Archiwum Wandy Rutkiewicz


W styczniu miałam okazję wybrać się do Muzeum Śląskiego. Tym razem swoją uwagę skupiłam na wystawie czasowej "Spojrzenie z góry. Archiwum Wandy Rutkiewicz".

Wanda Rutkiewicz z wykształcenia inżynier elektronik, wybitna polska himalaistka, a także uzdolniona fotografka. Była pierwszą kobietą, która stanęła na szczycie K2. Pierwszą Polką, która zdobyła Mount Everest. Charyzmatyczna i zdeterminowana, była pionierką w promowaniu roli kobiet w górach.

Dokumentowała swoje wyprawy, sprzedawała fotografie, przygotowywała prelekcje. Była autorką wielu artykułów i filmów dokumentalnych.

Zaginęła podczas wyprawy na Kanczendzongę.

Wystawa składa się z 35 niepublikowanych fotografii, które zostały wykonane podczas wypraw. Zdjęcia i negatywy zostały odnalezione po 30 latach od jej śmierci.

Postać Wandy Rutkiewicz poznałam przypadkowo, trafiając kiedyś w sieci na jeden z jej cytatów. 

Trochę mnie rozbawiły te podobieństwa między nami -  też skończyłam elektronikę, też lubię góry, też lubię robić zdjęcia. Co prawda nie na tak wielką skalę, jak ona, ale jednak...

Gdy tylko dowiedziałam się o tej wystawie, wiedziałam, że muszę to zobaczyć. Imponuje mi jej odwaga i determinacja, a wystawa przypomniała o tym, że zdjęcia nie muszą być idealne - mogą być zaszumione, niewyraźne, ale i tak zachowują wspomnienia i to jest właśnie cała magia fotografii.

Wystawa jest dostępna w Muzeum Śląskim w Katowicach, ul. T. Dobrowolskiego 1 (przestrzeń wystaw czasowych na poziomie -4) do 23.06.2024.

Pani Miłość

Walentynki - jakieś takie zupełnie inne. Tego dnia dużo myślałam o Miłości. Postanowiłam część tych myśli zakonserwować w postaci słowa pisanego.

Od kilku tygodni chodził za mną ten cytat:

Miłość zaczyna się wtedy, kiedy oprócz tych wszystkich cudownych, przepięknych rzeczy nagle patrzymy na kogoś i widzimy: tutaj nędza, tam nędza, tam jakaś słabość, tutaj jakiś egoizm, tu coś totalnie nie gra, tam w ogóle jest coś, z czym nie wiem jak żyć. I w momencie kiedy w nas powstaje taka decyzja, że kocham tę osobę z tymi słabościami i będę z tymi jej słabościami szedł przez życie, i będę jej próbował w tych słabościach pomóc, dopiero tutaj zaczyna się miłość.
~ Adam Szustak

Jeden z moich ulubionych o miłości.

Związki nie są idealne. W końcu składają się z dwóch nieidealnych elementów ludzkich. Nie da się znaleźć osoby idealnej dla siebie.
Ja to zawsze czułam tak, że warto być z kimś, kto idzie w tym samym kierunku - idziemy w tym samym kierunku, postanawiamy sobie w tej drodze pomóc, ułatwić, być dla siebie wsparciem, dać sobie wzajemnie to, czego człowiek sam sobie nie jest w stanie dać.

Człowiek miłości uczy się całe życie, a o więź i relacje trzeba dbać nieustannie.

Czytając kiedyś książkę "Mity o miłości. Kłamstwa i prawdy o związkach i partnerstwie" natknęłam się na fragment, w którym było napisane, że ludzie często rezygnują z walki o związek, bo nie są w stanie urzeczywistnić ideału związku stawianego nam przed oczami. Według mnie coś w tym jest idealizacja miłości może sprawiać, że wydaje się nam, że relacje, które tworzymy są nijakie, choć tak naprawdę są po prostu rzeczywiste.

Jednak to co mnie najbardziej urzekło w tej książce to temat niedoskonałości. Każdy w posagu wnosi samozwątpienie. W świetle ideału miłości zawsze jesteśmy "niewystarczający":

Wchodzilibyśmy w związki w ostatnim kwartale życia, gdybyśmy chcieli mieć wystarczającą miłość i akceptację do siebie samych.

Kolejnym aspektem, który był poruszony w tej książce było silne dążenie do indywidualizacji w naszym społeczeństwie:
Dąży się do indywidualizacji, a co za tym idzie wytworzenia większego dystansu między partnerami. Dlatego ważne jest ćwiczenie "oddania" - samorealizacja poprzez samorezygnacje.
Bezwarunkowo wchodzi w świat drugiego spełniając jego wizję i jest się miło rozczarowanym.

(Spojrzenie w notatki z tej książki było "błędem" - masa inspiracji do kolejnych przemyśleń 😅 Ale tak tutaj jeszcze zostawię kilka cytatów z niej zaczerpniętych i uznam wątek książki chwilowo za zakończony 😅)

Niestabilność dzisiejszych związków nie jest rezultatem rozpadu więzi czy niezdolności do życia w związku, jest konsekwencją nadawania wysokiej rangi osobistemu szczęściu w związku i wysokich wymagań co do jego jakości.
Nadmierne wymagania ograniczają trwałość związku. Winę za to ponosi głównie współczesna idealizacja życia i związków.
Jednostka nie chce się wyzwolić z zamknięcia w sobie, w swojej świadomości, w swojej samorealizacji, w swoim ja.
Warto opowiadać o swoich marzeniach i celach, aby poszukać wspólnych mianowników i z tych różnic wydobyć coś wspólnego dla związku. W związku powinno się porzucić chęć dominacji własnych planów. Ceną związku jest częściowa rezygnacja z samorealizacji.

Kryzysy w związku są nieuniknione i konieczne. Są najbardziej skutecznym mechanizmem regulacji związku. Niekontrolowane zachowania dają dostęp do nowych doświadczeń, a co za tym idzie rozwoju.

Samorezygnacja - kiedyś dogłębnie jej doświadczyłam. I w gruncie rzeczy uważam, że to była najpiękniejsza rzecz, jaką zrobiłam w swoim całym życiu uczuciowym.

Uwielbiam dzieci. Całe życie snułam plany o założeniu rodziny. Tak naprawdę rodzina i podróże to zawsze były moje dwa największe marzenia.
Kiedyś zakochałam się w kimś, kto nie mógł mieć dzieci. To samo w sobie mnie aż tak bardzo nie przeraziło. Dopiero to, gdy powiedział "nie chce mieć dzieci" - jedno zdanie, kto wie, może nawet przypadkowe, ale mnie wtedy zmiotło. Byłam zrozpaczona. Nie wiedziałam, co mam robić, w jaką stronę powinnam iść. To uczucie było bardzo świeże, więc zastanawiałam się, czy odejść, zanim wyjdzie z tego coś bardziej poważnego, czy zostać.
I w końcu dotarło do mnie, że nie chce być zamknięta w pudełku swoich przekonań. Zaczęłam dopuszczać do siebie myśl, że może tak naprawdę wcale nie potrzebuję tych dzieci do szczęścia? Może po prostu tak się trzymam tego od lat, a rzeczywistość byłaby zupełnie inna. Uświadomiłam sobie wtedy, że chce się otworzyć na tę miłość i poznać ten inny świat. Świat, w którym może coś mnie pozytywnie zaskoczy. W pełni świadomie, bez żalu zrezgynowałam z tego, co przez prawie całe życie utożsamiałam ze sobą. Samorezygnacja. Z perspektywy czasu nie żałuję tej próby. Nasza relacja się rozpadła, ale z zupełnie innych powodów.
W moim mniemaniu było to dla mnie takie największe miłosne wyzwanie. Samorezygnacja, która przyniosła mi ulgę i poczucie wolności.

Życie jest zaskakujące i momentami mocno nieprzewidywalne. Z miłością jest bardzo podobnie... Ma swoją cenę, ale daje też coś wyjątkowego. 

 

Wczoraj w moim kalendarzu pojawił się taki cytat:

Gdzie jest miłość, tam jest życie.
~Mahatma Gandhi
Tak. Po prostu TAK. Zastanawiałam się i nie wiem, czy tak naprawdę kiedykolwiek mocniej czułam, że żyję niż właśnie wtedy, gdy kochałam.

Zdarza się, że czasem żałuję straconego czasu. Czasu, który zainwestowałam w nadziei, że efektem będzie coś pięknego. Ale w tym wszystkim nie żałuję żadnego poświęcenia dla miłości, jakiekolwiek ono by nie było.  

Miłość zawsze była moim paliwem do szukania rozwiązań, dawała energię do znoszenia przeciwności losu i jak przyprawa dodawała smaku życiu.

Miłość to mój najlepszy nauczyciel. Przede wszystkim nauczyła mnie, co tak naprawdę w życiu jest ważne, jak cenna jest i jak łatwo można ją stracić. Nauczyła mnie wytrwałości, empatii, troski, chęci bycia dla kogoś wsparciem, wiary w drugiego człowieka i w siebie, skłonności do refleksji i chęci zrozumienia, pokonywania swoich ograniczeń, pokazała mi prawdziwą wolność.
Wciąż uczy. 

Wszyscy sądzą, że miłość boli, ale to nieprawda. Samotność boli. Odrzucenie boli. Utrata kogoś boli. Zazdrość boli. Wszyscy mylą te rzeczy z miłością, ale w rzeczywistości miłość jest jedyną rzeczą na świecie, która przykrywa cały ból i sprawia, że ktoś znów potrafi poczuć się cudownie. Miłość jest jedyną rzeczą na tym świecie, która nie boli.
~Liam Neeson
Miłość niesie ukojenie i dotyka duszy. To jest jeden z tych cytatów, który w pigułce jasno i klarownie zawiera kwintesencję miłości.

W moim przypadku ramiona ukochanej osoby zawsze niosły ulgę i spokój. Przytulenie lepsze niż leki przeciwbólowe. Każda komórka ciała czuła, że pomimo wszystko jestem we właściwym miejscu i to jest to, co najcenniejsze. Nawet nie wiem, jak nazwać ten kojący spokój, bo każde słowa wydają się zbyt "małe". Organizm sam wiedział, co dobre. To dawało mi pewność, że idę dobrą drogą, pomimo lęku, obaw, własnej niedoskonałości. Taki życiowy kierunkowskaz.

Kochając, wiesz, że nieważne gdzie i jak, ale tak naprawdę ważne z kim.

Miłość jest piękna.

💝

Podróże marzeń


Nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy zaczęłam marzyć o podróżach. Moja rodzina nie była podróżnicza, grono moich znajomych w sumie również nie.
Ale na studiach już czułam, że chcę odkrywać świat. Kiedyś. Wtedy wiedziałam, że finansowo i logistycznie jest to niemalże niemożliwe.

Cieszył mnie wówczas krótki wypad nad morze lub zwiedzanie większych miast podczas konferencji blogerskich.
Skrupulatnie odkładałam stypendium naukowe, odmawiałam sobie drobnych przyjemności i szukałam oszczędności, gdzie tylko się dało. Odkładałam po to, aby w końcu kiedyś ruszyć w świat.

Ale zawsze było coś ważniejszego - moi bliscy, ich potrzeby, moje obowiązki, wyzwania dnia codziennego, a nawet wybuchła pandemia. Zawsze coś, co krzyżowało moje plany lub inne priorytety.
Czy żałuję? Nie. Wiem, że byłam wtedy w tych miejscach i przy tych ludziach, przy których powinnam. Nie żałuję tych "straconych" lat spędzonych na podróżowaniu palcem po mapie.
Po prostu wciąż oszczędzałam, grosz do grosza, odmawiając sobie czasami nawet czekolady za 3 zeta. Wierząc, że nadejdzie ten czas. 

Końcówka roku 2021 roku była dość przełomowa, niespodziewanie z dnia na dzień zaczęłam mieszkać zupełnie sama. Po kilku tygodniach czułam, że to jest ten moment.

"A wtedy przyszedł maj..."

Był jeden z majowych dni, a ja już wiedziałam, że w te wakacje ruszę gdzieś w świat. Siedziałam z kumplem w Krakowie z lampką wina w dłoni, snułam moje marzenia. I wtedy padło zdanie "jedź ze mną jesienią do Azji na 3 tygodnie". Spojrzałam, jak na cielę malowane. Mój mózg przefiltrował tę informację i rzuciłam "Nie".

Ja, niemalże obcy facet, moje pierwsze zagraniczne wakacje i 3 tygodnie na innym kontynencie? Argumenty na "nie" mnożyły się w mojej głowie.

Moje wcześniejsze pomysły na podróże nie przekraczały granic Europy.

Ale to "nie" topniało jak lód na słońcu, z każdą chwilą, z którą stawaliśmy się sobie bliżsi. Wkrótce plany się wyklarowały. Listopad - tydzień w Jordanii, a jeśli będzie fajnie to po nowym roku trzy tygodnie w Azji.

Olałam moje wakacyjne wojaże, aby ograniczyć wydatki i z niecierpliwością czekałam na pierwszy wyjazd. Jarałam się jak pochodnia - pierwsze zagraniczne wakacje po tylu latach czekania. Taka przygoda.
Czas się zbliżał, a gdy tylko zagadywałam o termin, żeby ogarnąć urlop, odpowiedzią było: muszę ogarnąć swoje sprawy i pojedziemy.
Moja podróż skończyła się na czytaniu przewodnika. Nie pojechaliśmy do Jordanii. Ale miała być Azja. I znów identyczna sytuacja. Moje pytania na kiedy mam wziąć urlop, w końcu doczekały się odpowiedzi: nie chce z Tobą jechać, jadę sam.
Milion dram po drodze, aż w końcu miesiąc później wylądowaliśmy na tajskiej ziemi. Udało się! 💛 Chociaż nawet Pendolino próbowało zbojkotować ten wyjazd 😅 Ale na historię z tej podróży jeszcze przyjdzie czas, gdy w końcu ogarnę moje notatki z tego tripa.

To był specyficzny czas. Było wiele gorzkich chwil, które przeplatały się z słodkimi momentami. Mentalnie czułam jakby po 28 latach więzienia w końcu wyszła na wolność, otworzyła drzwi i zobaczyła świat.
Przeżyłam tam najpiękniejszy zachód słońca w życiu, popijając herbatę - wiecie jak trudno o ciepłą herbatę w Taj? 😅

Wróciliśmy do PL. A ja pierwsze, co zrobiłam, to zaczęłam tworzyć moją listę rzeczy, które chce zrobić przed 30-stką. 1,5 roku - 30 mierzalnych na swój sposób celów.

Numer 1: Azja 2.0

Wróciłam zakochana w Tajlandii. Pochłonięta czytaniem o nieodkrytym jeszcze Laosie. A pijąc kawę po wietnamsku w lokalnej kawiarni, pomyślałam, że fajnie byłoby skosztować jej w Wietnamie. Nawet kilka tygodni temu do moich rąk trafiła gazeta podróżnicza, a tam piękne krajobrazy z północnej Tajlandii, Kambożdża, Malezja.
Miliony pomysłów na niebanalną podróż. Konkretne miejsce niewybrane, ale kierunek wiadomy. Azja.

Nie minął nawet miesiąc od powrotu, a już przy piwie jagodowym śmialiśmy się, że pewnie w listopadzie będziemy na lotnisku w Hanoi.

Przekalkulowałam swój budżet, wprowadziłam poprawki do sposobu oszczędzania.
Hodowałam urlop, pracując całe lato, rezygnując nawet z wolnego weekendu urodzinowego (no, kto mnie zna, ten wie, że urodziny to mój priorytet 😅).
Siedziałam godzinami nad angielskim.
Zgłębiałam wiedzę z krajów sąsiadujących z Tajlandią.
Śledziłam każdego dnia loty, ich różne kombinacje, skuteczność. Skąd, kiedy, gdzie, za ile.
Ogarniałam kolejne szczepienia. Drobne zakupy.

Azja 2.0 - priorytet roku 2023. Projekt, który pochłonął mnie najbardziej w ubiegłym roku.

Czas płynął, a ja nie mogłam doczekać się jesieni.

Przyszła. Wraz z rozczarowaniem. Wciąż słyszałam "mam zapieprz w pracy" i wiedziałam, że tak naprawdę ten komunikat z jego strony oznacza: o urlopie mogę pomarzyć.
Ale czułam spokój. Wiedziałam, że nawet jeśli nie końcówka roku, to jego początek też będzie idealny.

Był listopadowy dzień, gdy przeczytałam: wyjeżdżam za tydzień, jadę sam.
Poczułam, jak moje marzenie pęka na kawałki, jak szklanka. Jakoś wzięłam się w garść i w akcie desperacji wrzuciłam na fejsa wpis, że szukam towarzysza/towarzyszki podróży na styczeń/luty.

On nie pojechał. Ja nie znalazłam towarzystwa na wyjazd. Spontanicznie wylądowaliśmy na 3 dni na Malcie.

Nowy rok tchnął nadzieję. Znów się pojawił i zapytał, co robię w marcu, bo szuka towarzyszki do Azji.
No właśnie. Nie styczeń, nie luty. W ciągu paru godzin stanęłam na głowie, żeby ogarnąć urlop na marzec. Sukces. Przez kilka, kilkanaście dni żyłam podróżniczą euforią. Do czasu aż usłyszałam: jadę sam i w lutym.
Déjà vu.
Znów weszłam na fejsbuczka i zaczęłam szukać towarzystwa na nowy termin. Bezskutecznie.

Tak, wiem, normalnie moda na sukces 🤦

Siedziałam w domowym zaciszu i topiłam się w swojej bezradności - czułam, że zrobiłam wszystko, co mogłam, aby przygotować się na wyjazd i aby znaleźć sobie towarzystwo. Dzień po dniu czułam, jak energia ze mnie ulatuje, jak bardzo zderzyłam się z rzeczywistością.

Znów rozmawiamy, dowiaduje się, że ma lot za 9 dni. I wtedy pada pytanie: lecisz ze mną?
Szczerze mówiąc nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać, czy po prostu jestem w ukrytej kamerze.

To, co poczułam jednak zaskoczyło nawet mnie. Spodziewałam się raczej po sobie jakiejś irytacji, tymczasem uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem gotowa na tę podróż. I bez względu na to, jak skomplikowana ścieżka do niej prowadziła.

Napisałam nieśmiałe "chciałabym", w międzyczasie przewróciłam do góry nogami swoje życie kombinując z urlopem, jak koń pod górkę. Ogarnęłam. Zmieniłam "chciałabym" na "chce i mogę". Czułam, że termin jest tak bliski, że już nic złego nie może się wydarzyć.
24h: 13h poza domem z powodu pracy, krótki sen, pierwsze pakowanie plecaka, lista rzeczy do kupienia, prawie zabukowałam bilet. Byłam tak bliska swojego marzenia, jakbym dotykała już coś opuszkami palców.

I wtedy pojawia się wiadomość: jednak chce jechać sam.

Tyle razy już to przeżyłam, że przecież nie powinno mnie to dziwić. Powinnam się już do tego przyzwyczaić.
Zaniemówiłam. Poczułam dogłębną pustkę. Zalałam się łzami i tak płakałam przez kilka godzin w pracy. Do tego stopnia, że obcy ludzie podchodzili i pytali, czy chce się przytulić.
Tamtego dnia moje skrzydła się połamały, ja rozpadłam się na milion drobnych kawałków.

Uświadomiłam sobie, jak długo potrafiłam znosić taki chaos w imię swojego marzenia, że równie dobrze jestem w stanie zaryzykować swoim życiem i pojechać solo.

Co to za życie - czekanie aż ktoś nagle się pojawi z podobnymi planami? Mam czekać sto lat na księcia na białym koniu, jak ta uwięziona w wieży śpiąca królewna?

No kurde... nie.

Zbyt wiele serca i czasu włożyłam w prawie rok przygotowań. Myśl o tym wyjeździe dodawała mi otuchy w słabsze dni. To miał być wyjątkowy rok.

Marzę o azjatyckim Pad Thai'u z krewetkami. Ciężarze plecaka na plecach. Zachwycie nad naturą. Gdzieś kiedyś przeczytałam: raz pojedziesz do Azji, to przepadniesz i będziesz chcieć wracać.
To prawda. A przynajmniej w moim przypadku.

Więc postanowiłam, że zrobię to sama. Przygotuje się najlepiej, jak potrafię. Skleję moje skrzydła, poskładam te miliony drobnych kawałków w całość zwaną JA. Wiecie, szara taśma, trytytki. I w ciągu tych kilku tygodni zbiorę się i pojadę.

Jestem introwertykiem.
Jestem wysoko wrażliwa.
Gdy mam coś załatwić, to układam sobie w głowie i powtarzam x razy to, co mam powiedzieć.
Nie jeżdżę samochodem, skuterem.
Prawie nie umiem angielskiego.
Wiem, że Azja nie jest bezpieczna dla kobiet. Wiem, że mogę nie wrócić.
I boję się, cholernie się boję.

Ale postanowiłam, że zrobię wszystko, aby tej wiosny spełnić to marzenie.

Na Malcie zostawiłam swoją blogową naklejkę. Cytat, który towarzyszy mi od połowy życia.

 

Przyszłość należy do tych, którzy wierzą w piękno swoich marzeń.
~Eleanor Roosevelt

Droga potrafi być naprawdę wyboista, ale może właśnie w tym tkwi całe sedno? Aby się nie poddawać i wierzyć w to, co wartościowe. Czy uda mi się spełnić marzenie? Nie wiem, ale spróbuję. Każda historia czegoś uczy. I każdy z nas z czymś się zmaga. Moja droga do marzeń nie jest jakaś wyjątkowa, każdy toczy swoją bitwę. Nie na wszystko mamy wpływ.
W gruncie rzeczy... życie jest na swój sposób proste i pomimo wszystko trzeba być dobrej myśli, z nadzieją patrzeć w przyszłość 💛

Poweekendowe myśli ulotne


W kolejce czeka kilka innych wpisów, ale czuję ogromną potrzebę, aby zachować pewne ulotne myśli 💛

Niemalże cały styczeń przesiedziałam sama w domu, ale dla odmiany luty zaczął się od miłych spotkań. Gorąca czekolada na gliwickim rynku, wyjazd od Wrocławia - proste, ale bardzo potrzebne dla mnie chwile. Zwykła rozmowa potrafi dać to, czego człowiek sam sobie nie jest w stanie zapewnić i inspiruje do przemyśleń.

Miłość składa się z drobiazgów. 

Z chęci bezinteresownej troski o drugą osobę.

Z bycia obok wtedy, gdy dzieje się coś ważnego dla ukochanego człowieka.

Gdy kogoś kochasz, robisz wszystko, aby sprawić uśmiech na twarzy tej osoby.

Gdy choruje, nie wyobrażasz sobie być gdzieś indziej niż tuż obok.

Gdy potrzebuje wsparcia, przytulenia, żadna odległość nie jest przeszkodą, po prostu nie ma nic ważniejszego niż bycie przy tej osobie.

Czujesz jej ból i chcesz się nim zaopiekować.

Chcesz z tą osobą dzielić najpiękniejsze chwile, wydarzenia i miejsca.

Widok ukochanej osoby cieszy, a jej obecność niesie ukojenie i spokój. 

Fundamentem jest szczerość. Gdy kogoś kochasz, nie chcesz tej osoby oszukiwać, bo to Twój najlepszy przyjaciel.

Wiesz, że ktoś Cię kocha, gdy uśmiecha się na Twój niespodziewany widok i czujesz, że jesteś częścią jego świata.

Obecność, szczerość i troska. Niewymuszona. Płynąca z głębi serca.

Szczerze? Wiem. To nic odkrywczego. Takie oczywistości. Ale wzrusza mnie to do głębi, gdy słucham takich historii z życia. Miłość, taka prawdziwa, jest piękna w swej prostocie.

Naszą najbardziej podstawową potrzebą emocjonalną nie jest zakochanie się, ale bycie rzeczywiście kochanym przez inną osobę, doświadczenie miłości, której źródło stanowią rozum i wolny wybór, nie zaś instynkt.
~ Gary Chapman

Bycie Mamą jest trudne. 

Taką Mamą przez duże "M", zaangażowaną, uważną, czułą, świadomą. Dzieci mają ogrom energii, a dorosły tę energię musi dzielić pomiędzy pracą, obowiązkami, a wychowaniem.

W weekend miałam okazję obserwować pewną mamę i jej córkę. Chciałabym być taką matką.

Te obserwacje uświadomiły mi też, jak bardzo chce być mamą, pomimo tego oczywistego trudu i poświęcenia. Założenie rodziny zawsze było moim marzeniem. Takiej prawdziwej rodziny i ciepłego domu, pełnego zrozumienia, obecności i wsparcia.


Ludzie w życiu są najważniejsi

Przyjaciele - rodzina, którą sami wybraliśmy 🧡 

Gdy wracałam pociągiem z Wrocławia słuchałam pewnego nagrania - wynikało z niego, że w trudnych chwilach raczej nie chcemy słuchać, że wszystko będzie dobrze. To nie zawsze może być prawdą i mamy tego świadomość. Potrzebujemy usłyszeć "będę przy Tobie". Według badań to właśnie jest najbardziej wspierające zdanie, które dodaje otuchy. Świadomość, że nie jest się samemu.

Kochaj ludzi, którzy dobrze Cię traktują i współczuj tym, którzy nie potrafią.
~ Anna Przybylska

Lepiej być samemu niż w relacji z kimś, kto tylko daje nam złudzenia. Realny brak wsparcia i obecności, boli dotkliwiej, gdy czujesz rozczarowanie kimś, kto jest najbliższy Twojemu sercu.

Dobranoc💝

Magia dziecięcej radości w dorosłości


Jedną z tych cech, które w sobie lubię jest nieprzemijająca, mimo wieku, dziecięca radość. Jakże to ułatwia życie i czyni barwniejszym. Czasami do szczęścia wystarczy naprawdę niewiele. 

W sobotę odebrałam adapter - zwykła mała przejściówka, na którą czekałam, jak nie jedno dziecko na Boże Narodzenie. Ten zakup mógł ułatwić mi moje fotograficzne życie albo po prostu nie zadziałać.
Nawet spakowałam aparat ze sobą, żeby móc sprawdzić skuteczność zakupu od razu po odbiorze.
No i działa! Dzięki temu będę mogła teraz, będąc gdziekolwiek, od razu przesyłać zdjęcia z lustrzanki na telefon 🥰 Fascynowałam się tym tak, jakby z nieba leciały stu dolarówki.
P. stwierdził, że nigdy nie widział, żeby ktoś tak się cieszył ze zwykłej przejściówki. No ja w sumie też 😂

Tego samego dnia w pracy zaktualizowano nam saldo punktów za obecność. Punkty można wymieniać na różne gadżety. W końcu mogłam sfinalizować wybór... garnków 😂 Ale takich turystycznych!
Więc znów podejrzanie euforycznie cieszyłam się (jak nigdy w pracy 😂), że będę mogła teraz w górach sobie robić kakao, bo mam w czym 🧡

A na koniec uszczęśliwiło mnie to, że jak nigdy o tej porze, udało się zgarnąć Bolta i wrócić bezpiecznie do domu! W głowie było tylko "ale super, ale super!" 🧡

 

Multum autentycznej pozytywności z absolutnie prostych rzeczy!

Nazywam to dziecięcą radością, bo kojarzy mi się z takim beztroskim podejściem do świata, które dla dzieci jest naturalne.

Z czasem dojrzewamy, zaczynamy dorosłe życie, a ta zdolność do cieszenia się z małych rzeczy zanika wraz z coraz większą ilością obowiązków i zmartwień dnia codziennego. Wciąż pędzimy, chcąc coraz więcej i więcej. Stawiamy coraz większą poprzeczkę tej radości.

Dorosłym niełatwo przychodzi żyć tu i teraz. A to właśnie teraźniejszość ma nam najwięcej do zaoferowania. To od niej zależy, jakie będą wspomnienia i to od niej zależy, w którą stronę pokierujemy swoim życiem i na jakim etapie będzie nasze życie za jakiś czas. Efekty decyzji w tej chwili, owocują po czasie.

Żyć tu i teraz.
Akceptować to, co jest.
Wybaczać, nie karmić się negatywnymi emocjami.
Rozwiązywać problemy, aby poczuć spokój, zamiast zamiatać je pod dywan.

Każdy dzień jest pełen możliwości i niespodzianek, nie zawsze są spektakularne, ale właśnie w tym rzecz, aby nauczyć się cieszyć z drobiazgów, które są. Bo przecież mogło ich nie być...
Nie nauczysz się cieszyć z drobnostek, to i duże rzeczy Cię nie ucieszą.

 

Życzę Wam, aby dziecięca radość nigdy Was nie opuściła, a jeśli się zagubiła, to oby szybko się odnalazła! 💛


PS. Za lubię blogi? Mój tekst ma ponad 2600 znaków i nie muszę go skracać do instagramowych 2200. I to też mój powód do radości! 😅

Dzień dobry 2024!


Dzień dobry! 💛

Po klawiaturze stuka Patrycja. Trochę dziwnie tak przestawiać się na swoim blogu, który już istnieje prawie 15 lat. Ale tak sobie myślę, że co jakiś czas wypadałoby się na nowo przestawić.
Z jednej strony zmienia się grono czytelników - nieustannie pojawiają się nowi, tak jak i starzy odchodzą.
I z drugiej strony… zmieniam się ja!

Blogowanie zajęło mi kawał życia, a dokładniej już oficjalnie ponad połowę. I pomyśleć, że w 2009 roku naprawdę liczyłam, jak to będzie, gdy mój blog będzie liczył tyle samo lat, co ja w chwili ówczesnej 😂 Naprawdę tak było! Serio to liczyłam 😂 Z matematyką zawsze było mi po drodze i… z dziwnymi statystykami również 😅

Ostatnie 5 lat intensywnie działałam na Insta. Ale coraz mocniej czuję, że tworzenie swojego miejsca od A do Z to bardziej moja bajka.
Relacje znikają po 24h.
Wpisy gubią się wśród miliona innych.
A nawet na własnym profilu trudno odnaleźć konkretny wpis przy prawie tysiącu publikacji. 

 

Patrycja, lat 29.

Kocham swój wiek, nie mam na jego punkcie żadnych kompleksów, wręcz z niecierpliwością czekam na słynne 30. Ewidentnie jestem fanką urodzin.

Uwielbiam ludzi, ale jestem introwertykiem. Wolę spotkania w mniejszym gronie lub 1:1, bo wtedy najlepiej słucha mi się drugiej osoby i najłatwiej nawiązuje relacje.

Jestem osobą wysoko wrażliwą. Wrażliwość emocjonalna i skłonność do refleksji to moje drugie imię. Uważnie obserwuje świat i ludzi, z łatwością odczytuje nastroje. Ponad wszystko cenię sobie szczerość, a dotrzymywanie obietnic jest dla mnie kwestią honorową.

Lubię pracę nad sobą i swoimi myślami. Z optymizmem patrzę na życie i przyszłość, próbując dodawać szczypty magii codzienności.


W ciągu ostatnich lat szczególnie pociąga mnie psychologia. Z zainteresowaniem zgłębiam wiedzę na temat typów osobowości, budowania relacji i związków, emocji, a także działania naszego mózgu. Ostatnio mocno polubiłam się z dinozaurami.


Od 4 lat mam swój aparat - Stasia, a bardziej oficjalnie Canon 7d. Ponoć gdy robię zdjęcia, to na dźwięk migawki zaczynam się mimowolnie uśmiechać. Wierzę tej opinii, bo fotografia zawsze była bliska mojemu sercu, a kupno używanej lustrzanki to była jedna z lepszych decyzji w moim życiu. Jestem amatorem, ale Staś pomaga mi uwieczniać chwile, a ich kolekcjonowanie sprawia mi dużo radości.

 

Marzyłam o podróżach, ale dopiero całkiem niedawno udało mi się wybrać w pierwszą zagraniczną wyprawę - padło na Azję. Oficjalnie przekonałam się o swojej duszy podróżniczki. Lubię odkrywać nowe miejsca, a myśli o podróżach towarzyszą mi każdego dnia. Do szczęścia brakuje mi tylko bratniej duszy, która podzielałaby tę pasję 😅

 

A skoro o podróżach mowa to od czasu do czasu eksploruje pobliskie Beskidy. W górach odnajduje spokój, odrywam się od codzienności, a moja głowa karmi się pięknymi widokami natury.


Tym co na przestrzeni lat zbytnio się nie zmieniło są cytaty - wciąż towarzyszą mi każdego dnia. Proste zdania, które często mają głęboki przekaz. Uświadamiają, motywują, edukują, czasami są humorystyczne, innym razem po prostu zgrabnie ubierają w słowa myśli. 

Co dalej?

Powoli biorę się za odświeżanie tego bloga. Nowy szablon strony już oficjalnie zawitał.
W przygotowaniu kilka wpisów. Planuję też przenieść część wpisów z Instagrama, tych merytorycznych i cytatowych.
Czuję, że nadszedł również czas, aby "wyciągnąć z szuflady" swoje fotografie i pokazać światu.

Miło, że tutaj jesteś, do napisania! 💛


Do widzenia 2023...

Miniony rok nie był taki, jaki chciałam. Zdecydowanie. Nie szczędził mi przykrych chwil. Był trudny, wyczerpujący psychicznie, wymagający, zupełnie nieprzewidywalny i pełen łez.
Nie raz spadałam boleśnie na beton z wysokiego piętra swoich absurdalnych nadziei i wiary.

Niezmiennie jednak na co dzień staram się swoją uwagę skupiać na tym, co dobre i czerpać radość z prostych rzeczy. Bo tych pięknych chwil również jest dużo. Na to, co złego nas spotyka, często nie mamy wpływu. Życie potrafi zaskoczyć swoją brutalnością, a ludzie brakiem korelacji między swoimi słowami, a czynami.

Nie znasz? Nie oceniaj


 Kiedyś wchodziłam do pokoju pełnego ludzi i zastanawiałam się, czy oni mnie lubią. Dziś wchodzę i zastanawiam się, czy ja ich lubię.
~Meryl Streep


Życiowa mądrość zdecydowanie przychodzi z wiekiem, a dokładniej ze zdobytym doświadczeniem i obserwacjami.

Żyjemy w świecie, w którym łatwiej przykleić komuś łatkę, nawet nieznanej osobie, na podstawie swoich subiektywnych obserwacji, swoich przekonań albo opowieści osób trzecich, zamiast faktycznie chcieć kogoś poznać, jego życie, historię, poglądy i wartości.

Wolą iść drogą na skróty. Nie liczą się z tym, że swoimi zmyślonymi opiniami, dopowiadaniem, bezmyślnym pleceniem językiem łamią życie drugiego człowieka, ranią, powodują smutek, łzy, zwątpienie.

Gdy byłam dzieckiem często chciałam udowadniać swoją wartość, nawet był moment w dorosłym życiu, że złapałam się w tę pułapkę.

Ale dorosłość nauczyła mnie, że prawda zawsze sama się obroni. Tak jak nasza realna wartość i to kim jesteśmy! :)

Jeśli ktoś nie chce poznać Twojej wartości i woli żyć swoimi przekonaniami w tym temacie, plotkować, kpić z Twoich uczuć, zmartwień, to jego problem. Nie masz na to wpływu.

Ale nie zapominaj, że są na świecie też ludzie, którzy naprawdę chcą Cię poznać, którzy naprawdę dostrzegają Twoje wewnętrzne piękno. Ludzie, którzy wskażą Ci błędy, dają dobrą radę, okażą wsparcie i zrobią to w najlepszej wierze.
To ludzie, którzy wiedzą, że podcinanie skrzydeł drugiej osobie, nie sprawi, że jego będą większe. Właśnie takich ludzi się trzymaj! 💛
Mówi się, że nieważne jak dobry jesteś, zawsze będziesz zły w czyjejś opowieści. Nie pozwól, aby to sprawiło, że stracisz wiarę w to, kim jesteś 💛

Odwiedziny w ostatnie 30 dni

Zapoznaj się z aktualną Polityką Prywatności bloga Sercem & Pasją pisane Marzenia.
Korzystanie z bloga i pozostawienie komentarza jest jednoznaczne z zaakceptowaniem tej Polityki Prywatności.