Welcome to Thailand - zapiski z podróży 20.03

Zapomniałam wczoraj o czymś istotnym! Mojej miejscówce, gdzie spędziłam większość nocy w Dubaju. Zdecydowanie moje ulubione odkrycie lotniskowe. Cisza, spokój i wygodne fotele, powiało luksusem.

Btw. lotnisko w Dubaju jest tak duże, że nawet jest rozpiska jednego z terminali na drugiej stronie biletu. 

Lądowanie w Bangkoku było tuż przed 19 czasu lokalnego. Szybkie ogarnięcie spraw formalnych związanych z przylotem i odebranie Elbrusa. Ten dreszczyk emocji, gdy czeka się na swój bagaż, a on tak długo się nie pojawia 😅 Czy dałabym radę, gdyby plecak zaginął w tajemniczych okolicznościach? Zdecydowanie tak, nawet na taką opcję byłam przygotowana (tak, tak sukienka była w podręcznym 😅). Ale lżej na sercu, gdy wszystko jest tak, jak być powinno.


Cele na później były proste:

  • znaleźć kantor z najlepszym kursem
  • zdobyć kartę sim w rozsądnej cenie
  • dotrzeć do hostelu (który rezerwowałam tuż przed odlotem z Dubaju)
  • i najważniejsze... jedzonko! 

Kilka miesięcy przygotowywań do podróży zaowocowały. Dobry kantor na lotnisku znaleziony - kurs lepszy o ponad 3thb/1usd. Karta sim z 30GB internetu na 30 dni kupiona za 20zł z groszami. Dla porównania te, które oferowali na hali przylotów z taką samą ilością danych i ważnością ponad 100zł.
No cóż, wychodząc z lotniska czułam się jak kobieta sukcesu 😅 To było tak proste i oczywiste, niczym tabliczka mnożenia dla mnie. Wiadomo, świat by się nie zawalił, gdybym przepłaciła za kartę, wymieniła pieniądze w jakimkolwiek kantorze. Ale no. Te proste minisukcesy mentalnie poklepały mnie po ramieniu, przypominając, że gdy wkładam w coś całe serce, angażując się całą sobą, to najczęściej przynosi efekty.
 

Złapałam metro (czy jak to oni tam nazywają 😅), później 4,5km spacerkiem w stronę hostelu. Tak, dla niektórych to masochizm, ale ja serio uwielbiam chodzić, nawet z tym plecakiem, nawet gdy jest ponad 30 stopni! Wiem, dziwne. Po drodze zaliczyłam pierwszą wizytę w 7-11 - uwielbiam ten sklep! Przed wylotem do Azji trochę zmartwiło mnie, gdy parę miesięcy wcześniej wyczytałam, że płatność kartą będzie możliwa od kwoty minimalnej ponad 20zł - ostatecznie podczas wyjazdu jakoś się do tego przyzwyczaiłam, że kartą to ja tam nie zapłacę, ale no, to było niemalże jedyne miejsce, gdzie dotychczas kartą dało się płacić 😅

Meldowanie w hostelu odbyło się bezproblemowo, kolejny sukces zaliczony. Wieki nie spałam na piętrowym łóżku, więc fajnie, fajnie! 😀


Czas poszukać jedzenia. Wybór był prosty, w sumie tym też kierowałam się wybierając hostel. KHAO SAN - z ciekawostek tłumacząc nazwę na polski: zmielony ryż. Gdy teraz o tym piszę to nawet chce mi się śmiać. Jak wylądowałam tam znienacka rok temu to doznałam szoku 😂 A teraz obrałam to jako pierwszy punkt podróży. Głównie z powodu godziny. Przylot o 19, ogarnianie formalności, dotarcie do hostelu - wiedziałam, że przed 22/23 to ja nie będę miała czasu szukać jedzenia. A ta ulica tętni życiem dopiero po zmroku i z mojej perspektywy nieskończenie długo.
Szczerze mówiąc zapamiętałam ją mniej hałaśliwie niż było. To takie miejsce, w którym człowiek nie słyszy własnych myśli 😅 Muzyka na full leci z każdego możliwego lokalu 😅 Specyficzne miejsce.

 
Ale dorwałam jakąś pospolitą miejscówkę na pierwszy posiłek, chyba przekonało mnie to, że właściciele nie mówili po angielsku, zupełnie 😅 Wybór jedzenia był prosty, doskonale wiedziałam na co czekałam i po co przyjechałam. PAD THAI Z KREWETKAMI.
 

 
W drodze powrotnej do hostelu oczywiście 7-11 i drobne zakupy spożywcze. Plan na kolejny dzień, o dziwo, miałam już w miarę gotowy, więc tym razem obyło się bez wieczornego planowania.
 
 
Wbiłam do łóżka i nie mogłam zasnąć. Dziwne, bo była środa wieczór, a ja ostatni raz normalnie spałam z niedzieli na poniedziałek. Ale to chyba efekt emocji. W głowie myśl: jestem w Azji, naprawdę jestem w Azji, dotarłam tu, dotarłam tu pomimo tylu przeciwności, poradziłam sobie.

Nawet teraz gdy zamykam oczy, wspominam tamtą chwilę, czuję dokładnie to samo 🥰

I...! Przypomniała mi się zabawna historia z Khao San. Był luty, pisałam z Patrykiem i nagle ot tak napisałam mu: Patryk, ja za miesiąc będę chodzić po Khao San Road. 
No i chodziłam! 😅

Ale czas na historię zdjęcia głównego

Rok temu stałam dokładnie w tym samym miejscu.
Po lewej stronie wyjście ze strefy przylotów, za mną kantor, z przodu stanowiska z turystycznymi kartami sim.
Absolutnie przerażona. Jak nigdy wcześniej, naprawdę.
W ciągu kilku minut spełniły się wszystkie najczarniejsze scenariusze, których nawet nie brałam pod uwagę 😅
Najbliższa osoba okazała się tą najbardziej obcą. Jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa zniknęło, a ja po raz pierwszy w życiu uświadomiłam sobie, że jestem w totalnie obcym świecie i mentalnie muszę radzić sobie sama, że naprawdę mogę polegać tylko i wyłącznie na sobie.

Ale w tym roku, no właśnie, w tym roku było zupełnie inaczej 🔥

Plecak czekał spakowany kilka tygodni, zanim jeszcze w ogóle kupiłam bilet 😅

I gdy stanęłam znów w tym samym miejscu wiedziałam, że muszę uwiecznić te chwilę, bo to jedna z tych ważniejszych w moim życiu.

Kilka dni przed wyjazdem dobijałam się ze łzami w oczach wynikami badań. A stając tutaj zmartwienia minęły i nigdy nie czułam się bardziej pewna siebie. Może dlatego tak mnie radowały te proste rzeczy, jak karta sim czy kantor.

Niemożliwe staje się możliwe, jeśli autentycznie na czymś człowiekowi zależy ❤️

To samo miejsce, ta sama ja, tylko tym razem wiarę w drugiego człowieka zamieniłam w wiarę w siebie i swoje umiejętności, wbrew opiniom innych🔥
 

Komentarze

Odwiedziny w ostatnie 30 dni

Zapoznaj się z aktualną Polityką Prywatności bloga Sercem & Pasją pisane Marzenia.
Korzystanie z bloga i pozostawienie komentarza jest jednoznaczne z zaakceptowaniem tej Polityki Prywatności.