Pierwsza wersja tego wpisu powstała dokładnie miesiąc temu, w środku nocy, siedząc przy grzejniku z kubkiem herbaty i laptopem. Niektóre słowa, jak widać, muszą trochę przeleżeć, zanim ujrzą światło dzienne.
Prawie dekada blogowania - wydawało mi się, że po takich czasie, już nic nie będzie w stanie spowodować rezygnacji z tego miejsca. A jednak...
Po ponad 9 latach postanowiłam zamknąć tego bloga ot tak. Może niedosłownie. Powodów nazbierało się wiele, jednak przyszło mi to naturalnie, bez żalu. Klik w opcję "blog prywatny, dostępny tylko dla autora" i koniec.
Dlaczego?
Po prostu nadszedł ten czas beznadziei, ciemne chmury spowiły moją przestrzeń.
Wiele spraw w moim życiu runęło niczym domek z kart. Konkretnie te sfery, które były dla mnie bardzo ważne albo stanowiły sporą część mojej egzystencji. Mogłoby się wydawać banalne, ale z czasem spowodowało to ogromne poczucie zniechęcenia i brak mocy sprawczej. Bezsilność wyssała wszystko.
Nie poradziłam sobie z tym. Choć niesamowicie mocno się starałam, wręcz usilnie wmawiając sobie, że przecież nie ma tego, co by na dobre nie wyszło. Ale fakty są takie, że nie poradziłam sobie z tym. Tak zwyczajnie po ludzku. Spadałam w dół, zatracając się w tej rozpaczy, nie potrafiąc jakoś odbić się od dna, ciągle gdzieś tam błądząc.
Myślę nawet, że w jakimś stopniu stałam się kimś, kim nigdy nie byłam i nie chciałam być. I jakkolwiek to zabrzmi, nie wstydzę się tego, ale żałuję, że trwało to tak długo.
A ten blog...
to miejsce, które zawsze chciałam, aby kojarzyło się z ciepłem i dobrymi emocjami, ale jednocześnie było autentyczne. Nie miałam siły sklecać literek, pisać o rzeczach pozytywnych, nakłaniać do optymizmu, gdy po prostu nie było to spójne z moim stanem. Nie umiem pisać z przekonaniem o czymś, a jednocześnie robić coś zupełnie przeciwnego w swoim życiu. Zwyczajnie nie potrafię pisać o czymś, w co sama nie wierzę.
W tym wszystkim szalę goryczy przelało jednak to, że w oczach ludzi posiadanie bloga odbierało mi prawo do złego samopoczucia. "Przesadzasz, inni mają się gorzej. Popatrz jakie masz fajne życie, ile osiągnęłaś. Masz bloga, bla bla bla."
Przesadzasz - przesadzać to ja mogę, co najwyżej warzywa w ogródku.
Inni mają się gorzej - oczywiście, że tak. Ale czy to oznacza, że ja nie mogę czuć się źle?
Masz bloga i inne osiągnięcia - szkoda, że nikt nie zapytał, czy te rzeczy, choć trochę mnie uszczęśliwiają. Tak, mam bloga, na którego wpis ostatni raz napisałam x miesięcy temu.
Bloga, który raczej przypomina wrak Titanica niż to czym powinien być. Tak, może mam też tytuł inżyniera, udzielam się tu i ówdzie. Ale co z tego, jeśli nie to było moim marzeniem i życiowym celem?
Odpuściłam, więc bloga i te inne pierdoły, które sztucznie zapychały mi czas. Nie poczułam żadnej różnicy, z wyjątkiem tego, że przestałam słyszeć od innych: "Masz bloga (…)."
Pozytywne nastawienie też chyba może być szkodliwe...
Zawsze byłam tą cholerną optymistką. Nigdy nie lubiłam emanować smutkiem na zewnątrz, nieustannie próbując dostrzegać światełko w ciemnym tunelu. Wyrobiłam sobie opinię tej silnej i samodzielnej. Może dlatego nikt z tych, którzy wiedzieli, co się dzieje w moim życiu, nie potrafił uwierzyć, że ja serio tym razem straciłam swoje skrzydła.
To jest taki moment, w którym po prostu chciałoby się usłyszeć: no jesteś w dupie, masz prawo czuć się źle, ale posiedzę tu z tobą, wezmę cię za rękę i znajdziemy rozwiązanie.
Wszystko to tylko słowa...
Zawsze mówię: trudno pisać o swoich doświadczeniach, uczuciach. Trudno, bo słowa je pomniejszają. Trudno nadać im realny sens i wydźwięk, aby obcy ludzie byli w stanie zrozumieć, co tak naprawdę Ci się przydarzyło i jak to rzeczywiście wpłynęło na twoje życie.
Cały ten wpis to za przeproszeniem taki ból dupy i użalanie się nad sobą, wiem. Ale najwyraźniej tego właśnie potrzebowałam.
Czas więc przejść do sedna tego wpisu: wracam.
Bo kurcze nie chce trwać w tej dziwnej nicości. Ten stan nijakości jest bardzo męczący. A wydaje mi się, że w tym miejscu mogę na nowo znaleźć siebie i swoje pasje.
Nazwa tego bloga nie jest przypadkowa. Sercem, pasją, marzeniami - tak pisałam swoje życie, to je zawsze wypełniało.
Życie nie raz powala nas na kolana. Ale to głównie od nas zależy czy tam się zatrzymamy, czy też podniesiemy się i wrócimy silniejsi, mądrzejsi na drogę, którą chcemy podążać.
Ja właśnie staram się wstać i odnaleźć tą zagubioną, dziecięcą radość z reklamy Wedla.
Przygarniam dobrą energię w każdej postaci, dziękuję 💋
Do napisania wkrótce!